Singapur czyli Azja dla początkujących

Azjatycki Nowy Jork, nowoczesne miasto drapaczy chmur czy stolica biznesu to jedne z licznych określeń tego jakże ciekawego państwa-miasta! Singapur czyli Azja dla początkujących. Chcecie się dowiedzieć dlaczego? Zapraszam do dalszej lektury!

Singapur to stosunkowo młody, bo lekko ponad 50-letni kraj. I jak na 50-latka przystało, wprost rozkwita swą lwią siłą wieku! Wielokulturowe, energetyczne, żywe miasto lwa, którego symbolem jest właśnie Merlion (pół lew, pół ryba) to idealne miejsce na początek podróży po Azji lub na chwilowe wyrwanie się z sąsiednich krajów i krótki odpoczynek od słynnego azjatyckiego zgiełku. Idealnie w środeczku Azji Południowo-Wschodniej jest łatwym kierunkiem dla wielu turystów. I nie tylko dotarcie do Singapuru jest łatwe – wszystko inne na miejscu również. Od komunikacji miejskiej (bardzo dobrze rozwinięta sieć metra i autobusów), języka (angielski), bezpieczeństwa, po atrakcje turystyczne, hotele, restauracje, itd. itd. Długo by można wymieniać!

Singapur ma jednak zarówno fanów jak i przeciwników. Na pewno miasto jest żywe, energetyczne, jest stolicą biznesu i negocjacji, dużych pieniędzy, garniturów i krawatów. Sklepy takie jak Versace czy Louis Vuitton ścigają się w pomysłach na lepszy design, a szybsze od nich są już tylko kolorowe Porsche zaparkowane przy 5* hotelach, gdzie doba kosztuje tyle, że zgubiłam się w liczeniu zer. Idylla dla bogatych ludzi, centrum nowoczesnych rozwiązań technologicznych, ba, na dachu lotniskowego hotelu jest nawet rooftop basen, z którego można oglądać startujące samoloty! Ci bardziej sceptyczni zarzucają młodemu lwu jednak to, że jest państwem bez duszy, nudnym, bez emocji, sztuki, pozbawionym kultury i dobrych manier. Może i jest w tym dużo racji, tak czy inaczej, wciąż uważam, że jest to idealne miejsce na kilkudniowy wypad i skosztowanie azjatyckiego high-life!

4 pełne atrakcji dni to właśnie to, co tygryski lubią najbardziej! Bo atrakcje zaczęły się już od zameldowania w hotelu – kapsuła wyjęta żywcem ze Star Treka, z resztą sami zobaczcie na zdjęciach poniżej! Póżniej było już tylko lepiej: wieczorny spacer po Boat Quay, deptakiem przy rzece, który zarówno za dnia jak i nocą tętni życiem aż do imponującego hotelu Marina Bay Sands; dżungla wieżowców; interaktywny pokaz multimedialny na parze wodnej oraz cudowne ogrody Gardens by the Bay, niczym z Avatara gdzie gra świateł i dźwięku sprawia, że przenosimy się w inny wymiar! Ciężko to ubrać w słowa, dlatego odsyłam do zdjęć:

Dzień drugi to z kolei dzień odkrywania dzielnic chińskiej i indyjskiej z ich wibrującym życiem ulicznym – stragany, sklepiki, zapachy, ubrania, przyprawy, kolory, ciasne uliczki, tłum wszędzie taki, że człowiek staje się jednością z każdym innym przechodniem! Chwilową ucieczką od tego ścisku są niewątpliwie świątynie, gdzie jak za dotknięciem magicznej różdżki, panuje cisza, spokój, skupienie i zaduma. Wystarczy jednak wyjść poza bramę, ubrać buty (bo do świątyń zawsze wchodzi się boso) by na nowo wpaść w nurt rwącej rzeki ludzi narodowości i maści wszelakich.

Zdecydowanie wartym odwiedzenia i ciekawym kawałkiem Singapuru jest wyspa Sentosa, gdzie ja spędziłam swój cały trzeci dzień! Uczciwie ostrzegam jednak, że jeśli podróżujecie z dziećmi to jest to nie lada wydatek dla kieszeni! Atrakcji z pewnością tam nie zabraknie! Kolejka linowa, Universal Studios, Madame Tussauds, Sea Life Aquarium.. i tak by długo można wyliczać, park rozrywki pełną parą! Ale są też atrakcje bezpłatne, takie jak np. długi spacer plażą czy po prostu opalanie się (co też ja uczyniłam!). Jeśli jednak kuszą Was miejsca płatne, podpowiadam że najlepiej kupić bilety przez stronę voagin, nawet 30% zniżki!

W cenie biletu, kolejka linowa z Sentosy wywiezie Was na wzgórze Mount Faber Park, dużo mniej uczęszczane przez turystów, za to uwielbiane przez aktywnych sportowo mieszkańców Singapuru. A ciekawostką ze wzgórza jest fakt, że znajduje się tam bell of happiness, czyli nasz oryginalny dzwon z „Daru Pomorza”, sprezentowany miastu! Takiego to odkrycia było mi dane dokonać!

Dzień ostatni w mieście był dla mnie równie atrakcyjny – tym razem na sportowo! Singapur szczyci się długim parkiem wzdłuż wybrzeża, czyli swoim East Coast. I to tam właśnie można wypożyczyć rowerki i mile spędzić kilka godzin. A jeśli ma się do tego fajne towarzystwo, to już w ogóle niczego do szczęścia człowiekowi nie potrzeba. Ja miałam obydwa – i rower i towarzystwo, lucky me!

I tak to właśnie minęły mi fajne, towarzyskie i turystyczne dni! Nowi znajomi, wesołe pogawędki, uliczne jedzenie… A Singapur? Może i pusty kulturowo, na dłuższą metę nudny, za drogi (piwo za 5 dolarów!), na każdym kroku informujący o mandatach lub pouczający hasłami w metrze czy na przystankach (nie rób tego ani tamtego bo mandat 500$, ściągnij plecak, wypuść wychodzących, nie jedz duriana, nie wwóź narkotyków bo – o zgrozo – kara śmierci!). Ale za to czysty, łatwy, przyjazny, baaaardzo tolerancyjny (Jesteś z Polski? Super! A kolega? Z Indii? O, fajnie! Pochodzenie nie szufladkuje, może dlatego, że sam fakt, że już tu jesteś, świadczy o tym, że Cię na to stać, więc w jakimś sensie już i tak przechodzisz „pierwszy filtr”).

Podsumowując, w moim osobistym rozliczeniu, Singapur dostaje mocną czwóreczkę i list rekomendacyjny dla innych podróżników!

 

 

2 uwagi do wpisu “Singapur czyli Azja dla początkujących

  1. Pingback: Kuala Lumpur krytycznym okiem | czasprzygody

Dodaj komentarz